Według wierzeń kaszubskich mora to dusza wychodząca z ciała pogrążonego we śnie człowieka, przedzierzgająca się najczęściej w jabłko lub gruszkę, rzadziej kota, mysz, ropuchę, węża, ćmę nocną, kłębek wełny, dławiąca ludzi, ujeżdżająca zwierzęta, aż do całkowitego ich wyczerpania, szczególnie konie i młode bydło, wysysająca soki z drzew, dusząca ciernie i wodę, zmora. Po częstych nocnych odwiedzinach zmory ludzie powoli zaczynają chorować, a nawet umierać. Zwierzęta pocą się, jakby zadano im urok, drzewa usychają, woda opada w jeziorach i rzekach. O koniu ociekających obfitym potem rano w stajni powiada gbùr kaszubski, że go mòra dëszëła. Do środków lokomocji zmory, którymi porusza się najchętniej, należy koło od taczki lub od kołowrotka, bądź sama zamienia się w koło i turla się do upatrzonej ofiary środkiem drogi lub koleinami wtórując sobie: Firlit, firlit, prostą drogą do N. N. Jeśli wierzyć opowieściom ludowym, to ulubionymi ofiarami zmór bywali owczarze. Zmora wchodzi do pokoju przez dziurkę od klucza i kładzie się na człowieka jak worek piasku wywołując u niego uczucie ciężaru, duszności, lęku i całkowitego bezwładu. Kiedy śpiący ma się obudzić, zmora schodzi z niego i wraca do swojego śpiącego ciała, jakie zostawiła w domu. Zmorami bywają najczęściej kobiety, szczególnie stare panny, które nawet nie wiedzą o tym, że są zmorami. Nierzadko wzgardzona przez chłopca dziewczyna przemienia się w zmorę. Podobnie mści się na dziewczynie porzucony kochanek. Chcąc się zabezpieczyć przed zmorą przybijają Kaszubi różę polną nad wejściem do domu, zatykają dziurkę od klucza kłosem lub nasadą pióra od szarej gęsi, kreślą znak krzyża nad łóżkiem, bądź zasypiają ze złożonymi rękami. Do bardzo starych, wprawdzie mało wybrednych, ale za to nader skutecznych sposobów odpędzenia zmory należy kładzenie się do snu na brzuchu. Niekiedy zapalają gromnicę człowiekowi, którego dusi zmora, albo budzą go wołając po imieniu. Chcąc rozpoznać zmorę i jednocześnie na zawsze się jej pozbyć, należy po przebudzeniu poprosić ją, żeby przyszła na drugi dzień rano i przyniosła ze sobą łyżkę. Zmorze nie wolno pogardzić zaproszeniem. Nie przeczuwając podstępu przybiera ona prawdziwą swą postać i zjawia się na drugi dzień rano w gościnę. W pojęciu Kaszubów mòrą okazuje się człowiek, który jako pierwszy nazajutrz przekroczy próg domu.
źródło: Sychta B., Słownik gwar kaszubskich na tle kultury ludowej, t. III, s. 102-106
A to jo. To mòje sostrë, mòjã mëmã… To béł bùdink, w jaczim më mieszkelë pò wòjnie. To bëła czedës niemiecczi. Wiedno w ti jedny jizbie nikt nie chcôł spac, chòc jô z jedną sostrą spa i òna mówia, że jã mòra dëszała, ale nigdë jô tegò nie doswiôdcza, le tilkò reno bëło mówioné, że òna próbòwa mie òbùdzëc, czë cos, i to so ji nie ùdało. Także to jo, to je, to bëło i bardzo długò to bëło, nié. Téż w jinym placu rôz mie sostra wzãła ze sobą, to téż òna mówi, że jã tam mòra dësza, a jô nic ò niczim nie wiedza. I to téż mówilë, że trzeba bëło klucz, jak sã dwiérze przekluczało, òstawic gò na pòłowie, nie òstawic tak, żebë gò bëło szło wëcygnąc, té, że mòra nie przëchòdza, ale jak òstawił gò tak, to mòra przëchòdzëła i dëszała. No to je dësza, to je przeważno dësza lëdzy żëjącëch. Bò to téż właśnie przë chrzce nierôz, mówiã, albò miec swiądã, co so do dzecy mówi. Terô sã tegò nie ùżiwô, a czasama sã czëło tak, do dzecka, jak cos tam głëpiało, zbrojało: „A biôjże të mòro”! Nié? I tima słowama so, no, tã dëszã sã stôwa tą mòrą. […] I ta mòra, bò mówiã, jakò taczich przekleństw to nie bëło, ale pòwiedzec do kògòs „të mòro” to bëło taczé już bardzo cãżczé, nié. […] Nié tilkò, że lëdzy dëszałë. Bëłë, co kònie dëszałë. W chléwie nierôz, jak tata mówił, kóń béł, tata miôł wiedno taczé fejné, spòkójné kònie, a przëchòdzy reno, a òn całi w pianie ùmãczony, nié. […] Téż np. òcérôł słomą, téż swiãconą wòdą sã ùżiwało. Wiém, cos tam sã w kùm wkłôdało jeszcze, żebë chrónic chòwã. Także chòcbë, czë z Bòżégò Cała téż winôszczi sã robiło, té czãsc ti macerzónczi szła do chléwa, bëła w chléwie wiészónô. […] No tak z wiglądu nié, bò ten człowiek je dërch ùmãczony, nie je wëspóny. Òn sóm wié, nié. Nié kòżdi sã z tim dzeli, dzelił, także ù nas to tak bëło tam w tim bùdinkù tak dosc mòcno, no to so gôdało ò tim. […] To mógł bëc sąsôd, czë sąsôdka, czë chtos, ale gôdało sã, i tak sã zdarziwało, że pò tim dëszenim ten człowiek, jeśli to béł żëjący człowiek, przëchòdzył dodóm na frisztëk i trzeba bëło bë sprawdzëc, czë òn mô łëżkã w czeszeni. Òn pewno ò tim nawet nie wiedzôł, nié. Ale tak sã zdarzëło, że pò taczim czims chtos do nas przëchòdzył, no i tedë mëma rôcza na frisztëk, nié. […] To bëło ò stałëch gòdzënach i jak tegò, to ten człowiek przëszedł albò nibë cos pòżiczëc, abò ò cos so spëtac, albò cos tam.
A to tak. To moje siostry, moją mamę… To był budynek, w którym mieszkaliśmy po wojnie. Kiedyś był niemiecki. Za każdym razem w tym jednym pokoju nikt nie chciał spać, chociaż ja spałam z jedną siostrą i ona mówiła, że dusiła ją mora, ale ja tego nigdy nie doświadczyłam. Było mówione, że ona próbowała mnie obudzić, czy coś, ale to się jej nie udało. Także to tak, to jest, to było i bardzo długo było. Też w innym miejscu raz mnie siostra wzięła ze sobą, to też mówiła, że mora ją tam dusiła, a ja o niczym nie wiedziałam. I też mówili, że trzeba było klucz, kiedy przekluczało się drzwi, zostawić go na połowie, nie zostawiać tak, by móc go wyciągnąć, wtedy mora nie przychodziła. Kiedy jednak zostawiono go tak, to mora przychodziła i dusiła. To jest dusza przeważnie ludzi żyjących. Bo to też właśnie przy chrzcie nieraz, mówię, lub mieć świadomość, co się mówi do dzieci. Teraz tego się nie używa, a czasem słyszało się, że do dziecka, które było niegrzeczne, rozrabiało, mówiono: „ Precz zmoro”! I tymi słowami dusza stawała się zmorą. […] I ta zmora, bo mówię, jako takich przekleństw nie było, ale powiedzieć do kogoś „ty zmoro” to było już takie bardzo ciężkie, nie. […] Nie tylko, że ludzi dusiły. Były, które konie dusiły. W chlewie nieraz, jak tata mówił, koń był, tata miał zawsze fajne, spokojne konie, a przychodzi rano, a on (koń) cały w pianie zmęczony, nie. […] Też np. ocierał słomą, też święconą wodę się używało. Wiem, że coś tam wkładało się jeszcze do koryta, żeby chronić zwierzęta gospodarskie. Także chociażby, czy z Bożego Ciała też wianuszki się robiło, wtedy część macierzanki szła do chlewa, była w chlewie wieszana. […] No z wyglądu zbytnio nie, bo ten człowiek jest nieustannie zmęczony, nie jest wyspany. On sam wie, nie. Nie każdy się z tym dzieli, dzielił, także u nas to tak było tam w tym budynku dość mocno, więc rozmawiało się o tym. […] To mógł być sąsiad, sąsiadka, czy ktoś, ale mówiło się, i tak się zdarzało, że po tym duszeniu ten człowiek, jeśli to był żyjący człowiek, przychodził do domu na śniadanie i trzeba było sprawdzić, czy ma łyżkę w kieszeni. On z pewnością o tym nie wiedział, nie. Ale tak się zdarzało, że po takim czymś ktoś do nas przychodził, wtedy mama zapraszała na śniadanie, nie. […] To było o stałych godzinach, i jak tego, to ten człowiek przyszedł albo coś pożyczyć, albo o coś spytać, albo coś tam.